środa, 5 grudnia 2012

Palette Salon Colors , nr 5-0 Jasny Brąz.


Przeszło już 1 miesiąc temu, zmieniłam kolor włosów za sprawą farby, którą otrzymałam do testów od firmy Henkel -  Palette Salon Colors nr 5-0 Jasny Brąz. Sądzę, że jest to idealny czas, aby podzielić się z Wami wrażeniami na temat w/w farby, a także przedstawić efekty tej koloryzacji :)


Na zdjęciu możecie zobaczyć, co standardowo znajduje się w środku opakowania:


Cały proces farbowania jest prosty, choć jako posiadaczka długich włosów, skorzystałam z pomocy,  mojej mamy ;)
Pewnie niejedna osoba chciałaby zapytać, czy jedno opakowanie farby wystarczyło na pokrycie moich włosów (w chwili obecnej, sięgają za łopatki). Sama byłam zaskoczona, ale owszem, jedna farba okazała się być dostateczną ilością - także jak widać, wydajność jest tu jak najbardziej na plus.
Zapach, który uwalnia się przy koloryzacji wbrew pozorom, nie jest zbyt drażniący, czy też duszący... chociaż mimo wszystko, nie należy do najprzyjemniejszych, jest do przeżycia.
Mieszankę trzymamy na włosach 30 minut. W instrukcji napisano, by nakładać ją na suche włosy, ja zrobiłam w tej kwestii małe odstępstwo i zmoczyłam nieco włosy, żeby łatwiej było ją nakładać i rozprowadzać. Czy wpłynęło to w jakiś sposób na efekt końcowy? Ciężko mi ocenić, gdyż byłam/jestem zadowolona z uzyskanego odcienia.

Po zmyciu farby, możemy użyć, załączonej odżywki (wystarczyła mi na 2 mycia włosów), która w zauważalny sposób wpływa na wygląd włosów, sprawiając, że są gładkie oraz lśniące.
Moją pierwszą reakcją po wysuszeniu włosów, było stwierdzenie, że rzeczywiście są ciemniejsze, mimo, że nazwa 'Jasny Brąz' sugerowała raczej inny kolor. Niemniej jednak, okazał się on miłym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że od dawna marzyłam o idealnym odcieniu ciemnej czekolady, na mojej głowie :)
Co od razu jest zauważalne, to na pewno równomierne pokrycie włosów i intensywny kolor. Nie zaobserwowałam wysuszenia czy zniszczenia struktury włosów ( a takie opinie często krążyły na temat farb marki Schwarzkopf). Być może niejedna osoba komentująca ten post wspomni właśnie o TYM negatywnym skutku farbowania farbami Palette, ja mogę napisać tylko jedno: czy tak wyglądają przesuszone  i będącę w fatalnej kondycji, włosy? [zdjęcie poniżej]

Małe zestawienie i porównanie (swego czasu, miałam okazję użyć również jaśniejszego odcienia farby Palette Salon Colors nr 6-0 Ciemny Blond [zdjęcie w środku]).

Naturalne światło vs. sztuczne + flesz

Mimo ingerencji, nie oszukujmy się - chemicznej, paradoksalnie, moje włosy wyglądają o niebo lepiej niż przed farbowaniem. Przyjemna gładkość i blask w połączeniu z ładnym odcieniem, zostały zauważone przez osoby z mojego otoczenia, a ja znalazłam swój ideał farby pod względem kolorystycznym.
Przez pierwsze 2 tygodnie, odcień praktycznie nie ulegał zmianie, dopiero później zaczął stopniowo się wypłukiwać, jednakże w dalszym ciągu jest widoczny na włosach. Poza tym tzw. odrostu - brak.
Zaraz po zafarbowaniu, zakupiłam kolejne pudełko tej farby, które czeka na wykorzystanie w czasie 'przedświątecznym'.
Farby Palette Salon Colors , dostępne są w Drogeriach Natura, jak i w Rossmannach, często widzę, że znajdują się one w promocyjnych cenach (ja zakupiłam swoją farbę za 13,99zł) i uważam, że warto je wypróbować... a wybierać możemy spośród 18 kolorów. Większość, powinna znaleźć coś dla siebie. Pamiętajmy jednak, by nie kierować się zbytnio kolorem przedstawionym na opakowaniu, który zwykle nijak lub w małym stopniu odzwierciedla rzeczywisty odcień na włosach. Zresztą większość farb (a w szczególności te określane 'brązem') ma tendencję do tego, że uzyskujemy ciemniejszą barwę włosów, niż się tego spodziewałyśmy.

Włosy w chwili obecnej, wyglądają następująco:
(+ Ostatnio usłyszałam, że często przechodzę 'metamorfozy' ... i chyba coś w tym jest ;P W grudniu stawiam na jeden mocniejszy akcent w makijażu, tym razem padło na usta i nieśmiertelną czerwień.)


Pozdrawiam i mam nadzieję, że wszystkich odwiedzi jutro Święty Mikołaj :)

niedziela, 4 listopada 2012

Catrice - limitka Hollywood's Faboulous 40ties: poczwórny cień do powiek nr C02 Hollywood Boulevard i pomadka nr C04 The Nude Scene.


Stało się. Po kompletnym braku zainteresowania limitkami Catrice ( Essence też), w ciągu ostatnich miesięcy, w końcu ukazała się moja słabość... Wszystko oczywiście przez Naturę i prawie pełny(jakiś czas temu ;p) stand kolekcji limitowanej Catrice - Hollywood's Fabulous 40ties.


Niestety nie poprzestałam na jednym produkcie - zgarnęłam paletkę 4 cieni nr C02 Hollywood Boulevard oraz pomadkę C04 The Nude Scene. Moja ręka już sięgała po róż, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mi:
' po co Ci kobieto kolejny róż o takim odcieniu' , także szybko ewakuowałam się sprzed szafy :P


Obu powyższych kosmetyków używam już dobre 2 tygodnie, co najlepsze tak spodobały mi się kolory cieni w paletce, że znajdują się one na moich powiekach codziennie! Nie wiem jakim cudem, ale make-up nimi wykonany, w ogóle mi się nie nudzi i już odruchowo sięgam po to zestawienie, każdego ranka.
W paletce znajdziemy: jasny róż, 2 odcienie brązów oraz brudną oberżynę. Trzy pierwsze cienie, posiadają satynowo-perłowe wykończenie, oberżyna zaś, to mat. Wszystkie dobrze się ze sobą blendują, jak i współgrają pod względem kolorystycznym. Pigmentacja nie jest może oszałamiająca, jednak, cienie nie znikają z powieki od razu.


Jak dla mnie, paletka Hollywood Boulevard, to idealny wybór na jesień i zimę. Stonowane, niekrzykliwe kolory, to to, co bardzo ostatnio lubię. Najprościej mówiąc, za jej pomocą, uzyskamy przydymione oko.
Biorąc pod lupę opakowanie, nietrudno stwierdzić, że różni się ono od tych ze standardowej oferty poczwórnych cieni, jedynie kwiatowym, delikatnym zdobieniem na zewnętrznej, plastikowej części. Jak na razie nie mam do niego żadnych zastrzeżeń - bez problemu mogę je otworzyć i zamknąć, przy czym 'zatrzask' wystarczająco trzyma, sprawiając, że nie obawiam się ewentualnego uszkodzenia poszczególnych cieni.
Powyższe kolory sprawdzą się w makijażu dziennym, jak i tym wieczorowym. Duży plus, właśnie za tą  uniwersalność.
Paletka kosztowała 18,99zł i jak na 4 cienie marki Catrice (gdzie zwykle 1szt możemy nabyć za kwotę ok.13zł) nie jest to wg mnie wygórowana cena. W myśl zasady: 'brązów i fioletów nigdy za wiele', ja na pewno nie żałuję tego zakupu,a wręcz przeciwnie.

Tak wyglądam ostatnio najczęściej - z pominięciem pomadki C04 The Nude Scene, ale chciałam Wam pokazać jak wygląda ona, będąc częścią makijażu:



 No właśnie... z pomadką nie jest już tak idealnie. Pomimo początkowego zachwytu - głównie odcieniem, emocje znacząco opadły, już po pierwszej aplikacji. Jest dość tępa, jeśli chodzi o rozprowadzanie na ustach. Brak tu połysku, czy większej kremowości - ot, taki delikatny mat. Wyczuwalne jest nieznaczne ściągnięcie skóry ust, ale o wiele gorszy jest po prostu ich wygląd (patrz niżej).


Otóż, jeśli nie posiadamy idealnie gładkich, wypielęgnowanych ust, musimy przygotować się na średnio apetyczny ich wygląd, po zastosowaniu tej pomadki. Podkreśla ona każdą skórkę czy też niedoskonałości, a dodatkowo lubi, nierównomiernie pokryć wargi.
Aż chce się powiedzieć: a miało być tak pięknie... Właśnie, miało. Oprócz różowo-beżowego koloru nie widzę tu więcej zalet, no może jeszcze oprócz dosyć przyjemnego zapachu gumy balonowej, który jest dobrze wyczuwalny po zdjęciu zatyczki z pomadki. A propos zatyczki oraz całego opakowania, nie ma tu do czego się przyczepić - jest porządne i po prostu ładne, ale jak to mówią: wygląd to nie wszystko...
Myślałam, że w końcu będę posiadać idealnego nudziaka na co dzień - rzeczywistość  mocno to jednak zweryfikowała. Prześwitom i podkreślaniu wszelkich mankamentów, mówię stanowcze nie! Wytrzymałość również pozostawia wiele do życzenia i choć 16,99zł to nie majątek, wolałabym przeznaczyć je na coś lepszego.
A jakie są Wasze wrażenia odnośnie tej limitki Catrice? Co przypadło Wam do gustu lub które z produktów znalazły się w Waszym posiadaniu?

Poza tym, jak pewnie niektórzy zauważyli, u mnie znowu zmiany włosowe ;) tym razem na głowie jest jeszcze ciemniej. Szczerze powiedziawszy, jestem wprost zachwycona kolorem jaki uzyskałam, a farba Palette Salon Colors nr 5-0 Jasny Brąz, okazała się strzałem w dziesiątkę! Chyba powinnam zrobić jej zapasy, hihi ;D (oczywiście, zdaje sobie sprawę, że odcień można bardziej określić jako CIEMNY brąz, a nie jasny... efekt jest taki jak przypuszczałam, a to chyba najważniejsze).
Wkrótce bardziej szczegółowa recenzja tej farby ;)

środa, 17 października 2012

Lakierowo: Moon manicure/ reverse french maincure - czerń i czerwień + Pan Moris.

Jak ja lubię wolne środy :)
Dzisiejszy post znowu miał być makijażowy. Jednak za sprawą pojawienia się gigantycznego, bolącego pryszcza, na policzku, oszczędzę Wam oglądania mojej facjaty w tak zacnym stanie :P Dawno za to nie pokazywałam żadnego mani, także...voilà !


Ostatnio bardzo często wybieram czerń, tym razem padło na reverse french manicure, albo jak kto woli, moon manicure, gdzie główną rolę odgrywa właśnie wspomniana czerń, a dodatkiem jest czerwień.
Podobno, taki mani jest bardzo modny w tym sezonie - no niech im będzie :P


Do jego wykonania użyłam mojej wysłużonej już czerni, czyli Essence - Colour & Go, nr 59 black i back oraz idealnej czerwieni, Diadem nr 80. Jako element pomocniczy sonda z pędzelkiem, którą w końcu mogłam wypróbować, a którą posiadam już od jakiegoś czasu.


Jest schludnie, klasycznie, ale 'z pazurem' - według mnie tego rodzaju mani nadaje się na uczelnie jak i na imprezę (weekend tuż tuż ;) )
Warto eksperymentować z różnymi kombinacjami kolorystycznymi, mnie chyba najbardziej kusi złoto z czerwienią i pewnie wkrótce, to do nich się zabiorę.

Pan Moris znowu jako bonus (specjalnie dla Asi, hihi :D)


niedziela, 14 października 2012

Makijażowo: Zielona pistacja + fiolet.

Po opublikowaniu ostatniego posta na temat nowej linii farb do włosów Palette Salon Color, wiele z Was były ciekawe efektu na moich włosach. Na pierwszy ogień poszedł nr 6-0 Ciemny Blond, który wcale blondem się nie okazał ;P
Różnica pomiędzy moim naturalnym kolorem nie jest spektakularna, ale na ten moment jestem zadowolona z koloryzacji - minimalne przyciemnienie jest widoczne, a  włosy nie są wysuszone. Co będzie potem? Okaże się później... Na konkretniejszą recenzję farby możecie liczyć za jakiś czas, natomiast pierwszy efekt możecie zaobserwować na poniższych zdjęciach - chociaż pierwszą rolę, miał odgrywać tu makijaż.

Znowu częściej sięgam po cienie KOBO z serii Fashion, a tym razem przyszła pora na odcień, który był używany przeze mnie najmniej, czyli Green Pistachio.


Do makijażu oczu użyłam ( +eyeliner i tusz do rzęs) :

Na zdjęciach być może tego nie widać, ale na górnej powiece, oprócz wspomnianej Zielonej Pistacji, znajduje się odkopany cień Sensique nr 221,  z serii Exotic Flower. Do tych dwóch zimnych kolorów, postanowiłam dodać nieco ocieplenia i kontrastu w postaci fioletu z paletki Farmasi. Na koniec niezbyt gruba, czarna kreska, cukierkowy róż (Annabelle Minerals - Romantic) na policzki oraz różowo-nudziakowa pomadka i... tak oto wygląda mój niedzielny makijaż, który o dziwo, przypadł mi do gustu, mimo tego, że zwykle stronię od zieleni/turkusów/morskich odcieni, na powiekach. To na pewno z powodu mojego dobrego humoru, którego nie zepsuła nawet, przymusowa  pobudka o 6:40 ;)


Pozdrawiam i życzę Wam udanej reszty dnia - ja spędzę ją, nadrabiając zaległości serialowe :)

czwartek, 11 października 2012

Farbujemy? - Nowość: Palette Salon Colors

Farbować włosy czy nie? - Był to mój odwieczny problem i zawsze, trzymając już farbę w rękach, ostatecznie rezygnowałam, odkładając farbowanie na: "a może innym razem...".
Choć sięgałam po środki koloryzujące, takie jak szamponetki, miałam obawy co do trwałej zmiany koloru włosów. Wynikało to pewnie z licznych, zaobserwowanych pomyłek wśród moich koleżanek i nie tylko: czarny zamiast brązowego czy czekoladowego odcienia, było po prostu standardem.
Tak więc, moja ostrożność osiągnęła maksimum, aż do momentu, kiedy skontaktowała się ze mną Pani Asia z firmy Henkel, wspominając o nowych farbach do włosów Palette Salon Colors. Po znalezieniu w sieci dostępnych odcieni farb z tej serii, okazało się, że wśród nich, znajduje się kilka interesujących mnie odcieni.
Miałam możliwość wybrania dla siebie dwóch numerów farb i zdecydowałam się na, być może, bardzo podobne, niewiele odbiegające od siebie kolory (ale czy rzeczywiście?) :
- Nr 6-0 CIEMNY BLOND
- Nr 5-0 JASNY BRĄZ



Muszę wspomnieć, że wymiana maili z Panią Asią, była bezproblemowa i miła. Myślę, że każda z Nas - blogerek, byłaby zadowolona z takiego podejścia firm czy ich przedstawicieli, jeśli chodzi o kwestię współprac i nie tylko ;) Paczka dotarła do mnie w tempie ekspresowym - bo już następnego dnia po tym, jak Pani Asia poinformowała mnie, że farby przeznaczone dla mnie są już przygotowane do wysyłki.
Odbierając pakunek od kuriera byłam trochę zaskoczona, gdyż gabaryty (paczki, nie kuriera :P), były pokaźniejsze niż się spodziewałam. Po zajrzeniu do środka, okazało się, że farby zapakowane są w estetyczne pudełko, a oprócz nich, znajdował się tam również list - miło, trzeba przyznać.


Wracając do tematu włosów - w tej kwestii jestem bardzo zachowawcza. Wszelkie czerwienie, rudości, nie są dla mnie i zdecydowanie wolę w miarę naturalnie wyglądające włosy.
Jakie nadzieje wiążę z powyższymi farbami? Na pewno oczekuję dobrego pokrycia włosów oraz intensywnej barwy, która pozostanie na nich przez jakiś czas. Jeśli przy tym, włosy będą gładkie i błyszczące, z pewnością moje zadowolenie będzie większe.
No cóż... wszystko zostanie skonfrontowane wkrótce, natomiast sądny dzień pierwszego farbowania następuje już dziś. Trzymajcie kciuki za pozytywną (w moim odczuciu ;p) koloryzację oraz brak rozpaczy "po wszystkim" :P

poniedziałek, 8 października 2012

Maybelline - The Colossal Volum' Express Waterproof + paczka The Body Shop


Wodoodporna maskara, nie tylko w sezonie letnim, to dla mnie podstawa. Wbrew pozorom wcale niełatwo jest znaleźć na drogeryjnych półkach tego typu produkt, który rzeczywiście by się sprawdzał.
Po The Colossal Volum' Express Waterproof, sięgnęłam całkiem przypadkowo i spontanicznie. Pamiętam, że kilka razy posiadałam jego starszego, 'zwykłego', brata, The Colossal Volum' Express i efekt jaki tworzył na moich, całkiem mizernych rzęsach, był świetny.



Do pozytywów mogę zaliczyć na pewno, dużą szczotę - jest to to, na co w tuszach do rzęs zwracam największą uwagę. Choć takie gabaryty, mogą niektórym utrudniać pomalowanie dolnych rzęs, to jednak sądzę, że wygląd końcowy oczu , jest wart trudu.


Tusz zauważalnie pogrubia i wydłuża rzęsy, sprawiając, że są one bardziej wyraziste, a przy tym nie skleja ich i nie tworzy grudek. Na pewno oprócz szczoteczki, swój udział, ma tu konsystencja, którą wg mnie jest  idealnie wyważona - nie jest zbyt rzadka, ani za gęsta. Rzęsy są rozdzielone oraz zyskują głęboką, czarną barwę.
Za największe zło, jeśli chodzi o maskary, uważam ich osypywanie się w trakcie dnia, wraz z upływającymi godzinami. Z tą, tego nie doświadczyłam - na szczęście. Napotkałam za to na inny problem, ale szczerze powiedziawszy dotyczy on wszystkich tuszów (tuszy?) ( a przynajmniej ja mam tak z każdym ;P), mowa o odbijaniu dolnych rzęs. Na to nie ma siły, jakkolwiek ostrożnie posługiwałabym się szczoteczką i nanosiła na dolny rząd rzęs, minimalną ilość maskary, zawsze, ale to zawsze, nawet po kilku godzinach, odbije się mi ona na skórze ;P Pozostaje 'kontrolować' stan oczu i skóry wokół nich przy pomocy lusterka i korygować nieporządane 'maskarowe pieczątki', innej opcji nie widzę.
Jeśli maskara ma być wodoodporna, to wytrzymałość na substancje ciekłe, takie jak: deszcz, łzy, woda z basenu, czy innego akwenu. , powinna tu odgrywać pierwszorzędną rolę. Rzeczywiście,  wodoodporność Colossal'a stoi na bardzo wysokim poziomie. Właściwie trudno go zmyć z rzęs nawet przy użyciu specyfików do demakijażu oczy. Z moich obserwacji wynika, że  najciężej jest przy użyciu mleczek (btw. nie pałam do nich jakąś wielką miłością), natomiast całkiem sprawnie poradzimy sobie z nim, przy użyciu, osławionego już i dla niektórych niezastąpionego , płynu micelarnego Bourjois.


Niestety brak zestawienia rzęs przed i po zastosowaniu tuszu Colossal Volum' Express Waterproof, a to z przyczyn, nazwijmy je, świetlnych. Rano jest za ciemno, a ostatnio, gdy wracam do domu, jest szaro, buro i nieprzyjemnie, dlatego zdjęcia po prostu wychodzą straszne. Jednak, być może dostrzeżecie coś
na zdjęciach ostatnich makijaży, które znajdują się na blogu, gdyż nieustannie używam tej maskary i jak na razie nie planuję rzucić ją w kąt :)

Z rzeczy równie przyjemnych, co sprawdzające się i odpowiadające nam produkty kosmetyczne..
Dzisiaj odebrałam w końcu z Poczty paczkę, która czekała na mnie od piątku. Zawartość , to coś czego spodziewałam się od pewnego czasu i wzbudziło u mnie spore zainteresowanie. Są to dwa produkty The Body Shop z serii Tea Tree Oil, producent opisuje je następująco:

- krem na noc
Lekki, nawilżający krem o konsystencji żelowej dla skóry z niedoskonałościami. Przy regularnym użyciu pomaga minimalizować ślady po niedoskonałościach oraz przebarwienia.

- olejek
Kojący, antybakteryjny oraz oczyszczający olejek. Nanosić bezpośrednio na niedoskonałości na skórze. Koi skórę, nie wysuszając jej.



Zobaczymy jak to będzie wyglądało w praktyce - testy rozpoczynam od dzisiaj, mając nadzieję, że problemy skórne, z którymi się zmagam, odejdą w niepamięć :P Pryszcze, gińcie!

niedziela, 7 października 2012

A. - where are you?

Mówiąc wprost: nie było mnie tu prawie miesiąc. Powód? Nic nadzwyczajnego, po prostu średnio raz do roku mam 'słabszy czas', który tym razem, przypadł na ten właśnie okres. Niewątpliwie przyczyniło się do tego bardzo złe samopoczucie, które mogę chyba nazwać jesienną chandrą. Zmęczenie materiału, zobojętnienie i dziwna do opisania niemoc, skutecznie zabierały mi chęci do pisania , robienia zdjęć i wszystkich innych rzeczy, które związane są z blogiem.
Dzisiaj powracam do blogerskiej społeczności, mając nadzieję, że ta chwilowa przerwa, tak naprawdę, tylko wyszła mi na dobre :)
Żeby nie było tak pięknie i tylko pozytywnie, to dopadło mnie przeziębienie, które za nic nie chce mnie opuścić, także jak na razie kaszle niczym gruźlik i wciąż raczę się herbatą imbirową z miodem.



Jako bonus, można powiedzieć, kolejny mały powód mojej zmniejszonej aktywności... nowy, wymarzony, beżowy, członek rodziny :) Przedstawiam Morisa, który pochłania sporo mojego wolnego czasu, a także skutecznie utrudnia mi etap przygotowania zdjęć do postów :P



Chciałabym, żeby wszystko wróciło do normalnego stanu rzeczy, jeśli chodzi o blog. Na pewno spróbuję lepiej dysponować swoim czasem i wszystko ze sobą pogodzić. A że podobno nie ma rzeczy niemożliwych,  powinnam wygospodarować czas nie tylko na dwie szkoły, dom oraz życie prywatne, ale i na blog, który towarzyszy mi w lepszych i w tych gorszych chwilach, już praktycznie 2 lata :)
Do napisania w takim razie i nie dajcie się tej okropnej pogodzie :)

poniedziałek, 10 września 2012

Ale to już było - czyli spotkanie śląskich blogerek!

Muszę przyznać, że ten weekend był  jednym z najlepszych podczas tych wakacji! Bardzo pozytywny, a to za sprawą kilku wydarzeń... jednym z nich, było wczorajsze spotkanie śląskich blogerek w Katowicach! Było nas sporo, bo aż 40sztuk :) wypełniłyśmy wnętrze pubu Kredens i zaczęło się: rozmowy o kosmetykach i nie tylko, śmiech, sączenie złocistych napojów ( kolorowych również) i masa paczek od sponsorów, która została nam rozdana. Początkowo, ze względu na dosyć ograniczoną przestrzeń i możliwość swobodnego przemieszczania się między stolikami, mogłam porozmawiać z garstką blogerek. Wszystko zmieniło się chwilę później, kiedy to ochoczo, co jakiś czas, transportowałyśmy się, w licznym gronie, przed lokal - wszystko oczywiście w celu dotlenienia i rozprostowania nóg :P.
Razem z kilkoma dziewczynami (Asia, Gosia, Siulka, Matleena, Redhead, Hispaniola) 'zasiedziałyśmy się' i w kameralnym gronie spędziłyśmy resztę wieczoru :) Było naprawdę świetnie i  szczerze powiedziawszy, nawet nie wiem kiedy minęły te wszystkie godziny w 'Kredensie' :) Na pewno, w niedalekiej przyszłości musimy powtórzyć spotkanie!
Dziękuję jeszcze raz Siulce za przetransportowanie mnie z wszystkimi pakunkami  do ścisłego centrum - 'spacer' ciemnymi ulicami Katowic, w pełnym obładowaniu, na pewno nie należałby do najprzyjemniejszych :P W autobusie , co prawda wzbudziłam małą sensację, w szczególności, gdy z trudem wychodziłam, taszcząc wszystkie kilogramy, a dzisiaj... mam okazję odczuć, co to znaczy ból mięśni rąk.

Poniżej tylko kilka zdjęć, i to większość podkradzionych, ale mam nadzieję, że dziewczyny nie będą mi miały tego za złe :P Zagadałam się kompletnie i robienie zdjęć zeszło na dalszy plan, a oprócz tego światło (a raczej jego niedobór) we wnętrzu utrudniało nieco sprawę.
Na początek, zdjęcie grupowe, w uszczuplonym składzie - kilka dziewczyn opuściło miejsce spotkania wcześniej:

zdjęcie pochodzi z bloga Matleeny

Słodka niespodzianka, wykonana przez Anię :) Niebieskie usta i język były tego dnia naszym znakiem rozpoznawczym.


z Olą

Zaciesz

Asia też uśmiechnięta
Oba zdjęcia zapożyczone od Eweski

Gadu-gadu
Zdjęcie z bloga Redhead
po prawej Siulka i yesiwantyouback

 Więcej zdjęć ze spotkania znajdziecie na pewno u innych dziewczyn :) Tymczasem, tajemnicze paczki i ich zawartość - ilość powala, jak widać, większość produktów spakowałam (w końcu na coś przydadzą się ikeowskie pudła ), bo najzwyczajniej w świecie nie mam na nie miejsca.


Sporo tego... pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl po powrocie z Katowic. Zapowiadają się dłuuugie i intensywne testy.

Kolejny raz muszę wspomnieć o organizacji spotkania, które było na najwyższym poziomie, dziewczyny (Redhead, Matleena, Karolina ), byłam i jestem pod ogromnym wrażeniem :) Podziękowania należą się również sponsorom, którzy podarowali nam tyle 'prezentów' - podobnie jak Asia, poczułam się jak podczas Gwiazdki :)
Jeszcze raz, wielkie dzięki dla wszystkich, z którymi miałam przyjemność się spotkać. Do zobaczenia :)

środa, 5 września 2012

Makijażowo: (Nudne) brązy.

Przez ostatnie 2 tygodnie, w kwestii makijażowej, u mnie wieje nudą. Codziennie make-up jest praktycznie taki sam, ewentualnie z małymi modyfikacjami, jeśli chodzi o odcień poszczególnych kolorów. Nie zmienia się natomiast jedno: zawsze są to beże w połączeniu z brązami :P


Jest to bardzo bezpieczny makijaż, który ma jedynie nieco podkreślić oczy. Jeśli chodzi o usta, z nimi bywa różnie - nakładam, akurat taki kolor na jaki mam ochotę w danej chwili, a przy takich barwach na powiekach, kolor pomadki może być praktycznie dowolny. Tutaj akurat użyłam pomadki Essence - nr 41 Femme Fatale, którą delikatnie wklepałam, dlatego też intensywność nie jest aż tak duża, jak można się spodziewać po samej nazwie :)
Jak widać, bardzo zachowawczo (wg mnie), z kolorowych makijaży chwilowo zrezygnowałam, a to pewnie przez to, że czuję, zbliżającą się, wielkimi krokami jesień... Jakoś trudno mi uwierzyć, w zapowiadany przez wszystkich słoneczny, ciepły wrzesień - mój sceptycyzm osiągnął apogeum :P. Ciągnie mnie niesamowicie to ciemnych kolorów, nie tylko w makijażu, ale również w ubiorze... i tak chyba przez jakiś czas pozostanie.

poniedziałek, 3 września 2012

Lakierowo: bordo, burgund... Golden Rose - nr 61.

Ostatni post 13 dni temu! Zdecydowanie zbyt mało mnie tutaj ostatnio, a to pewnie przez to, że wakacje powoli zmierzają ku końcowi, a więc staram się z nich korzystać jak tylko mogę :) Choć częstotliwość publikowania wpisów jest taka sobie, to nie odpuszczam za to czytania i przeglądania Waszych...


A dzisiaj - lakierowo :) Lubię mozne akcenty, w tym przypadku padło na paznokcie. Chociaż kolor bordo powoli podbija wszystkie 'sieciówki' ( i nie tylko) oraz ogłoszony został hitem sezonu jesienno-zimowego, ja toleruję go raczej głównie w formie lakieru do paznokci. Padło na Golden Rose nr 61. Nie jest to typowy burgund, dostrzeżemy tu delikatny shimmer jak i metaliczny połysk, czyli cechy, które idealnie wpisują się w jesienno-zimowe trendy ( tak, wiem... mamy dopiero wrzesień :P).



Idealne krycie, zapewnią dwie warstwy lakieru, a dzięki wygodnemu pędzelkowi i dobrej konsystencji, nałożenie na paznokcie jest łatwe, szybkie i precyzyjne. Czas schnięcia jest w porządku, a sama wytrzymałość lakieru na paznokciach, całkiem niezła - po trzech dniach zauważyć można jedynie , starte końcówki, co uważam za normalne, przy wykonywaniu np: podstawowych czynności domowych. Odprysków czy schodzenia lakieru całymi płatami, nie odnotowałam.
Może zbyt szybko 'przestawiłam się' na ciemne lakiery... chociaż zamierzam również, rozweselać sobie, pochmurne, ponure, nadchodzące dni, energetycznymi, kolorowymi mani. Jednak wiem, że klasyczna czerń, szarości, czerwienie i przedstawione bordo, będą często w użyciu. Zaopatrzyłam się nawet w jeszcze jeden lakier o winnym odcieniu, tym razem jednak całkowicie kremowy, czyli Avon nailwear pro+ , o nazwie Cherry Jubilee.


Zapowiada się bardzo dobrze :)

Popularne posty