poniedziałek, 28 listopada 2011

Paczki + makijaż.

Uwielbiam te dni kiedy Pan listonosz dzwoni do drzwi, w celu przekazania mi paczki. Nic to, że jest ranek, mam piękny sen, w którego tle pojawia się ów dzwonek, a ja flegmatycznie zwlekam się z łóżka. Naprawdę uwielbiam ten moment i samo rozpakowywanie pakunku :)
W pierwszej tajemniczej paczce znalazły się 3 rzeczy, które zamówiłam ostatnio na Allegro. Niestety ceny tych kosmetyków w drogerii/perfumerii, są dla mnie stanowczo za wysokie, a zamawiając u sprawdzonego sprzedawcy, kupiłam wszystko przynajmniej o 50% taniej.
I tak w moim posiadaniu znalazł się:
- Podkład Max Factor Lasting Performance, w najjaśniejszym odcieniu 100 Fair.


- Kultowy już, podkład Revlon Colorstay do skóry suchej i normalnej, w odcieniu 150 Buff.


Jak widać, oba podkłady są bardzo jasne. Byłam zmuszona do takiego wyboru, gdyż po, i tak nikłej, wakacyjnej opaleniźnie, nie ma ani śladu i znowu zasilam grono bladziochów.
Od dawna chciałam je wypróbować, także fazę testów ogłaszam za rozpoczętą, a recenzje na temat podkładów będziecie mogły przeczytać na blogu za jakiś czas, gdy dokładnie sprawdzę ich działanie.

Druga paczka zawierała 3 produkty marki Joanna, które otrzymałam do testów (dziękuję Pani Karolinie, za przesłanie, kolejnych już kosmetyków. Zapewniam także, że moje recenzje będą obiektywne i szczere): szampon, ekspresowa odżywka, krem do rąk.


Wszystko pochodzi z serii Sweet Fantasy i  obłędnie pachnie wanilią tudzież puddingiem waniliowym. Już sam zapach podbił moje serce, zobaczymy jak sprawdzają się te produkty w codziennym użyciu.

Kącik informacyjny uważam, za zamknięty :) Natomiast mam dla Was kilka zdjęć makijażu, który wykonałam na sobotnie wyjście. Inspirowałam się TYM  makijażem, jednak widać, że postanowiłam wprowadzić pewne modyfikacje.
Mocno wytuszowane rzęsy sprawiają, że oczy wydają się większe,przykuwają uwagę, a spojrzenie staje się bardziej wyraziste.
Kosmetyki jakich użyłam:
-podkład Revlon Colorstay 150 Buff
-róż mineralny Catrice  130 Light Burgundy
- cienie : KOBO 202 Pale violet, KOBO 209 Aubergine, My Secret 510, Paese 419 Obsesja
- błyszczyk Rimmel Vinyl Gloss 290 Be famous
- tusz do rzęs Max Factor Masterpiece Max

czwartek, 24 listopada 2011

KOBO Professional - Pure pigment liquide base.

Ostatnia niedziela upłynęła mi pod znakiem, kolejnych już, zajęć w pracowni kosmetycznej. Tym razem głównym tematem był masaż twarzy, szyi i dekoltu. Muszę przyznać, że miłe doznanie, zarówno masując, jak i będąc masowaną.
Być może nie wiecie, że masaż niesie za sobą wiele, dobroczynnych dla naszej skóry skutków, m.in. odmładza ją, uelastycznia, szybciej odbudowuje zniszczone komórki - przyspiesza gojenie ran, ułatwia dostęp
powietrza do odsłoniętych gruczołów łojowych i potowych.
Trzeba pamiętać, aby traktować każdy mięsień oddzielnie i z odpowiednią siłą. Do masażu stosuje się oliwkę bądź krem odżywczy  - zależnie od rodzaju skóry.
Jak na pierwszy raz myślę, że poszło mi całkiem nieźle, ale wiadomo - technika czyni mistrza, także będę musiała zwerbować kilka 'obiektów' do ćwiczeń :P Tyle, jeśli chodzi o informacje z cyklu: "Co słychać u Ady", przejdźmy do recenzji.




Płynna baza KOBO na pewno przyda się przy aplikacji pigmentów, ale nie tylko. Jak sama się przekonałam, równie dobrze można ją stosować przy zwykłych cieniach prasowanych.Wystarczy nanieś pipetą dosłownie kroplę bazy np: na opuszek, a następnie rozsmarować ją na powiece. Potem pozostaje tylko 'zacząć działać', tworząc trwały makijaż. Pigmenty/cienie bardzo dobrze przywierają do powieki i pozostają na niej przez naprawdę długie godziny. Przy tym wszelkie osypywanie jest tu zminimalizowane. Nie musimy również martwić się o problemy z cieniowaniem i łączeniem kolorów, bo takich tu brak - możemy blendować do woli, gdyż płynna baza nie 'stawia żadnego oporu'.


Jedna mała uwaga, jeśli chodzi o tą bazę, tu NIE sprawdza się myśl: 'im więcej, tym lepiej', wręcz przeciwnie, jeżeli naniesiemy zbyt dużo produktu na powieki, to niestety możemy spodziewać się m.in. nierównomiernemu rozprowadzeniu pigmentu czy cienia.

Rzecz, która najbardziej przypadła mi do gustu, to możliwość tworzenia za jej pomocą kresek o różnych kolorach - wystarczy jedynie zmieszać bazę z cieniem. Tutaj przemawia zmysł ekonomiczności (:P), nie musimy zaopatrywać się w wiele kolorów eyelinerów, a tym samym wydawać kolejnych pieniędzy. Oprócz tego, ten bezbarwny płyn, równie dobrze możemy stosować na usta - pod pomadki, a nawet na policzki jako 'podkład' pod inne kosmetyki, gwarantuje, że róż/bronzer/rozświetlacz zyska na trwałości.


Odpowiednikiem płynnej bazy Kobo, jest Duraline INGLOTA, z którym ja osobiście nie miałam nigdy styczności. Jednak prawie wszędzie można przeczytać, że jest on równie dobry co produkt KOBO.
Na chwilę obecną, ten bezbarwny płyn wyparł nawet moją ulubioną bazę pod cienie Hean (btw.która również jest świetna) i używam go niemal codziennie, głównie pod cienie.

Cała zabawa związana z płynną bazą KOBO będzie Nas kosztować 19,99zł. Choć nie jestem zwolenniczką produktów 2w1/3w1/..., to ten jest wyjątkiem, płynna baza jest po prostu niezastąpiona do tego ogromna wręcz pojemność 14ml, biorąc pod uwagę fakt, że do jednorazowego zastosowania wystarczy tylko kropla, to ten produkt dołącza do zacnego grona mega wydajnych, które są w moim posiadaniu i co do których mam obawy związane z ich, co już raczej przesądzone, niewykorzystaniem przed końcem daty ważności.



Przypominam o rozdaniu :)
(wystarczy kliknąć na zdjęcie, aby przejść do posta na ten temat)


wtorek, 22 listopada 2011

Essence - Vampire's Love: rozświetlający puder 01 Lil' Vampire, róż do policzków 01 Bloody Mary, lakier do paznokci 03 True Love + ROZDANIE!

Jak niosą wieści z ostatnich kilku dni, ku uciesze Essensomaniaczek i nie tylko, pojawiła się (lub dopiero zaczyna się pojawiać) w Naturach,nowa limitowana kolekcja Essence: Vampire's Love.
Kiedy przeczytałam m.in. na wizażu, o 'łupach' dziewczyn, szybko pognałam do najbliższego centrum handlowego, w którym znajduje się Drogeria Natura, ale na standzie nadal tkwiły jakieś resztki poprzedniej limitki. Widząc kilka Pań 'naturzanek', bezczynnie stojących przy szafach z kosmetykami różnych marek, postanowiłam, że może tym razem będą coś wiedziały na temat 'wampirzej kolekcji' :P - szczerze, mając już nie pierwszy raz do czynienia z taką sytuacją, nie liczyłam jednak na jakieś konkretne informacje. O dziwo Pani wiedziała mniej wiecej 'o co kaman' i wtedy na mojej twarzy pojawił się jakże radosny uśmiech... który w mig został zgaszony, przez słowa: 'tak, jest gdzieś w pudłach i nie mogę w chwili obecnej nic Pani sprzedać'. Miałam w tym momencie minę oznaczającą tylko jedno - what the f**k! Ale ok, mój spokój został poddany próbie, jednak nie z takimi rzeczami sobie człowiek radził, podziękowałam grzecznie i wyszłam. Jako, że jestem uparta, postanowiłam zajrzeć tam ponownie za jakiś czas, łudząc się, że na pewno nowa limitowanka zostanie wypakowana przed zamknięciem. Chyba nie muszę mówić co zastałam po 2,5 godzinnym maratonie po sklepach, wszystko wyglądało identycznie jak wcześniej.
Wczoraj bez większej nadziei wstąpiłam do tej samej Natury i moim oczom ukazała się, nieskalana jeszcze niczyimi rękoma, limitka Vampire's Love. Zdecydowałam się na 3 produkty, które spodobały mi się już po zobaczeniu pierwszych ich swatchy na blogach:
-rozświetlający puder 01 Lil'Vampire  - kupowanie rozświetlaczy z serii limitowanych to już chyba tradycja :)
-róż do policzków w żelu 01 Bloody Mary - rzeczywiście krwisty, ale jedynie w opakowaniu.
-lakier do paznokci 03 True Love - piękny fiolet z shimmerem

Moje pierwsze wrażenia co do owych produktów z LE Vampire's Love:

-Główny cel do zdobycia, czyli puder rozświetlający 01 Lil' Vampire, mieszczący się w solidnym,estetycznym, plastikowym opakowaniu. Posiada satynową strukturę, nie pyli przy nabieraniu na pędzel i posiada lekki, pudrowy zapach. Efekt jaki możemy uzyskać za jego pomocą, jest  delikatny, wbrew wcześniejszym przypuszczeniom nie nadaje złotej barwy.  Jest to raczej rozświetlający cielisty kolor wraz z dodającymi blasku, małymi, złotymi drobinkami.

 - Róż do policzków w żelu 01 Bloody Mary ciekawił mnie najbardziej, ponieważ nigdy nie miałam do czynienia z tego typu produktem. Choć w opakowaniu wygląda na naprawdę krwisty, to po nałożeniu na policzki niewielkiej ilości - dosłownie małej kropli-  okazuje się, że jest to dosyć jasny odcień, który dodatkowo, wygląda naturalnie. Dla wielbicielek nieco mocniej zaakcentowanych policzków, niezbędne będzie użycie większej ilości kosmetyku.
Dla mnie uzyskany efekt, który możecie zobaczyć poniżej, jest w 100% zadowalający.
(Róż nakładałam palcem, co poskutkowało jego zabarwieniem, zmycie wodą nie wchodzi w grę, mleczko też nie usunęło do końca koloru, dopiero płyn dwufazowy w miarę sobie poradził).


- Lakier do paznokci 03 True Love obok którego, jako wielbicielka fioletów i lakierów zawierających połyskujące drobinki/brokat/shimmer, nie mogłam przejść obojętnie. Na swatchach niesamowicie mi się podobał i sądzę, że nic nie zmieni się w tej kwestii, kiedy pomaluje nim swoje paznokcie.


Tym razem limitowanka Essence spełniła moje oczekiwania i jestem zadowolona ze 'zdobytych' produktów. Nie wykluczam, że zakupię coś jeszcze, zapewne lakiery do paznokci, gdyż po dłuższych oględzinach stwierdzam, że jednak jeszcze minimum dwa inne kolory są warte uwagi. Mam nadzieję, że nie zastanę tylko pustego standu :P


ROZDANIE!

Teraz rzecz najprzyjemniejsza - kupując kosmetyki z serii  Vampire's Love nie zapomniałam również o Was moje drogie, bo tak naprawdę to dzięki Wam nadal istnieje ten blog i to Wy, wasze komentarze, obserwowanie, skłaniają mnie do dalszego działania... Jeśli ktoś nie miał okazji zostać posiadaczem pudru rozświetlającego Vampire's Love, może go wygrać w pierwszym organizowanym przeze mnie rozdaniu :)


Oprócz pudru, do jednej szczęśliwej osoby powędrują:
- 2 x Fashion Eye Shadow KOBO: 205 Golden Rose i 209 Aubergine
- cień do powiek Sensique z serii Exotic Flower, nr 223
- 2 x cienie do powiek Sensique z serii Oriental Dream: 131 Japanase maple & sky i 132 Autumn tuliptree
- 2 x błyszczyki do ust Colorful, Sensique : nr 303 i nr 305
- chusteczka samoopalająca Dax Sun
- maska nawilżająca z glinką zieloną Ziaja

Wszystkie powyższe kosmetyki są nowe i nieużywane.

Aby wziąć udział w rozdaniu, należy spełnić dwa proste warunki:
1. Musisz być publicznym obserwatorem mojego bloga.
2. Zostaw pod tym postem komentarz, potwierdzający Twoją chęć wzięcia udziału w rozdaniu, z nickiem pod jakim obserwujesz bloga i Twoim mailem.

Prawda, że proste :)
Rozdanie trwa od dzisiaj, czyli 22.11.2011 i trwa do 6.12.2011 do godziny 12:00
Wszystkie zgłoszenia zostaną zliczone i sprawdzone, a zwycięzce wybierze magiczna maszyna losująca :D
Wyniki ogłoszę na blogu 6.12.2011 o godz. 22:00.
Patrząc na datę, zostanę na chwilę Św. Mikołajem, a więc... bądźcie grzeczne :)

piątek, 18 listopada 2011

KOBO Professional - Sypkie pigmenty: 501 Violet blush, 502 Misty rose, 503 Frosty white, 504 Mint cream, 505 Sea shell, 506 Blue mist, 510 Smoky silver.

To już ostatnia część mojej kolekcji sypkich pigmentów KOBO. Na pierwszy rzut oka większość jest biało-kremowa. Nic bardziej mylnego, gdyż pigmenty opalizują na różne kolory. Mamy tu do czynienia z fioletem, miętą, złotem połączonym z miętą, mroźnym niebieskim, srebrem... Od razu można stwierdzić, że różnica w stosunku do prezentowanych we wcześniejszych postach pigmentów, jest znacząca. Kolory są delikatniejsze i bardziej subtelne.



Nr 501 Violet blush - pigment opalizujący na jasny fiolet złamany różem.

Nr 502 Misty rose - jak widać na zdjęciu, opalizuje na bardzo jasny róż.

Nr 503 Frosty white - mroźna błyszcząca biel, dająca nieco srebrzyste wykończenie, za sprawą drobinek, które zawiera. Z tym pigmentem należy posługiwać się ostrożnie podczas aplikacji,
gdyż może dość mocno się osypywać. Pigment, który sprawdzi się w roli rozświetlacza.


Nr 504 Mint cream - jasna mięta ze złotym połyskiem. Dzięki drobnemu zmieleniu i kremowej konsystencji, bezproblemowo aplikuje się ją na powieki.

Nr 505 Sea shell - odcień trudny do zdefiniowania, powiedzmy, że kremowa brzoskwinka :) jak najbardziej dorównuje swojemu koledze obok, jeśli chodzi o pigmentację oraz łatwość nakładania na powieki.


Nr 506 Blue mist - nazwa mówi sama za siebie : pigment opalizujący na niebiesko :P

Nr 510 Smoky silver - grafit ze srebrnym połyskiem. Świetnie wygląda jako wykończenie typowego smokey eye lub w różnych kombinacjach kolorystycznych.


W ostatnich postach przybliżyłam Wam część produktów KOBO, które posiadam. Mam nadzieję, że ten zbiór będzie się powiększał ( szafa KOBO w pokoju - to by było dopiero coś :P).
Odnośnie samej marki, uważam, że zasługuje na uwagę, ale z tego co zauważyłam, posiada tyle samo zwolenników co i przeciwników - rzecz gustu i preferencji. Nie mniej jednak, KOBO rozwija się i jak pewnie już wiecie, 17 listopada do drogerii Natura, trafiła kolekcja Elegance, w której skład wchodzi 6 kolorów cieni Pearl Illusion i 8 kolorów pomadek Celebrity Lips. Ja, wstępne testy mam już za sobą i... no właśnie, o tym może później :)

wtorek, 15 listopada 2011

KOBO Professional - Sypkie pigmenty: 507 Gold dust, 508 Golden chic, 401 Sunny Yellow, 409 Emerald, 410 Jungle green.

Kolejne pigmenty, tym razem w liczbie pięciu kolorów i odcieniach złota, żółci i zieleni. Na pierwszy rzut oka widać, że słoneczny żółty oraz dwie zielenie przodują, jeśli chodzi o nasycenie, pozostałe dwa pigmenty są natomiast stonowane i świetnie nadadzą się do rozświetlania wewnętrznych kącików oka.




Nr 507 Gold dust - jasnozłoty, lekki pyłek, który świetnie się aplikuje. Będzie idealny do świątecznych i sylwestrowych makijaży.

Nr 508 Golden chic - złoto przełamane miedzią, również w formie pyłku. Kolor wpisujący się w trendy tego sezonu (wszelkie rudości + połysk).




Nr 401 Sunny Yellow - wbrew pozorom nie jest to rażąca żółć, powiedziałabym, że raczej troszkę zgaszona.




Nr 409 Emerald - kolor trudny do zdefiniowania, ni to zieleń ni to turkus. Nie ulega jednak, wątpliwości, że jest to jeden z ciekawszych, proponowanych przez KOBO odcieni. Minusem jest jego kredowa konsystencja, która sprawia, że na początku mogą wystąpić problemy związane z jego równomiernym nałożeniem na powiekę.

Nr 410 Jungle green - średnio ciemna, matowa zieleń. W odróżnieniu od swojego poprzednika, bez problemowo aplikuje się ją na powiekę. W celu uzyskania mocniejszego odcienia należy po prostu dodawać kolejne warstwy.



Zostawiam Was z tymi pięknymi kolorami, a sama uciekam po koc - nadchodząca zima jest dzisiaj zdecydowanie wyczuwalna ( pokonałam chyba rekord czasowy, w pokonaniu trasy: osiedlowy sklep - blok,  trzeba będzie jednak pomyśleć o przerzuceniu się ze spódnic/sukienek  na spodnie, bo rajstopy 100 DEN nie dają sobie rady z obecnie panującą temperaturą).

poniedziałek, 14 listopada 2011

KOBO Professional - Sypkie pigmenty: 405 Orchid, 406 Lavender, 407 Grape, 408 Cornflover.

Sypkich pigmentów KOBO odsłona druga,tym razem odcienie różu, fioletu i kobaltu. Wszystkie kolory są matowe z tym, że nr 405 Orchid cechuje się najmniejszą pigmentacją, w sumie nie należy on też do moich ulubieńców, ale w połączeniu z fioletem wygląda całkiem nieźle.






 Nr 405 Orchid - matowy róż, raczej nie do samodzielnego stosowania na powiece.


Nr 406 Lavender - matowy jasny fiolet,  jeden z moich ulubionych pigmentów. Jego intensywność można bez problemu stopniować, dodając kolejne warstwy na powiece.





 
Nr 407 Grape - ciemny fiolet, ciężko uchwycić jego kolor aparatem. Bardzo dobrze napigmentowany - już jedno 'maźnięcie' pędzlem wystarczy, aby otrzymać zadowalający efekt.


Nr 408 Cornflower - ciemny kobalt, zdecydowanie kolor dla lubiących odważne makijaże, posiada najlepszą pigmentacje z całej czwórki.



Dla entuzjastek fioletów i niebieskości na powiekach, pigmenty te będą idealne. Na pewno makijaż nimi wykonany nie pozostanie nie zauważony przez otoczenie :)

niedziela, 13 listopada 2011

KOBO Professional - Sypkie pigmenty: 509 Chestnut, 404 Copper, 403 True red, 403 Hot orange.

Długi weekend dobiega końca, mam nadzieję, że odpoczęłyście :) Ja mimo, że nigdzie nie wyjechałam, uważam ten czas za w pełni dobrze wykorzystany. Poza tym, opisana w poprzednim poście sytuacja związana z aparatem, jest już przeszłością, ponieważ 'Mikołaj' okazał się być tak miłosierny, że podarował mi nowy sprzęt nieco wcześniej. Dlatego od wczoraj, moje nowe cacko jest w nieustannym użyciu :P Jednak bez aparatu, jak bez ręki...

  Na tapecie ponownie KOBO (cóż poradzę, że tak lubię tą markę :) ), tym razem przedstawię Wam moją kolekcję sypkich pigmentów - dzisiaj odcienie czerwieni.

Początkowo nie byłam przekonana do tej formy kosmetyków kolorowych, obawiałam się po prostu, że ciężko się na nich pracuje. Po pierwszym użyciu diametralnie zmieniłam o nich zdanie.
Jeżeli jesteście fankami mocnych, nasyconych kolorów na powiekach, to polecam bliżej przyjrzeć się pigmentom KOBO.
Intensywnośc barw i szeroka gama kolorów kuszą, ja posiadam wszystkie, które są dostępne w ofercie i za nic w świecie bym się ich nie pozbyła. Pozwalają storzyć niezliczoną ilość makijaży, w różnych kombinacjach kolorystycznych.
Możemy aplikować je na 'suchą' powiekę, na bazę lub na, przystosowaną właśnie do nich płynną bazę (której recenzja niebawem). Zapewniona trwałość makijażu wykonanego pigmentami jest bardzo zadowalająca. Praktycznie mamy pewność, że przez większość dnia nasze powieki będę wyglądały równie dobrze, jak zaraz po nałożeniu pigmentów. Idealne nadają się również do tworzenia kolorowych kresek (po wcześniejszym zmieszaniu z płynną bazą)- czyli jak widać jest to produkt wszechstronny, który możemy wykorzystać na różne sposoby, a przy tym bardzo wydajny. Choć małe słoiczki (6ml) na pierwszy rzut oka na to nie wskazują, to zawierają wystarczającą ilość pigmentu, która posłuży nam przez długi czas.
Kolejna rzecz to różne struktury pigementów, wśród całej kolekcji znajdziemy pigmenty matowe, jak i o perłowym połysku oraz opalizujące na kilka kolorów.
Za kwotę 19,99zł uzyskujemy produkt uniwersalny, bardzo dobry jakościowo, sądzę, że z powodzeniem, może być zamiennikiem dla pigemntów takich marek jak INGLOT czy Mac.

Poniżej odsłona 4 pigmentów, w odcieniach czerwieni, bordo i brązu:



Nr 509 Chestnut - kolor kasztanowy, po nałożeniu na powiekę, połyskuje nieco na różowo. Ciekawy efekt, a przy tym bezproblemowa aplikacja.
Ten pigment ma wyjątkowo gładką konsystencję ze względą na swą miałkość. Dobrze rozrowadza się na powiece oraz łączy z innymi pigmentami, czy też cieniami, granice
pomiędzy nimi można z łatwością rozetrzeć. Wg mnie idealny do stosowania - w makijażach typowo jesiennych.

Nr 404 Copper - pigemnt o rdzawej barwie, matowy. Ja łączę go zwykle ze zgaszonym pomarańczem.


Nr 403 True red - nazwa jak najbardziej adekwatna. Soczysta matowa czerwień, która powala intesywnością. Do wykorzystywania, niekoniecznie w makijażu dziennym :)

Nr 402 Hot orange - rażący matowy pomarańcz. Podobnie jak True red, bardzo energetyczny i odważny. Przy mocnym blendowaniu, można dostrzec różowe tony.   


Jak widać, te kolory nie należą do specjalnie stonowanych i 'bezpiecznych', będą natomiast idealne dla osób, które lubią bawić się makijażem oraz nie boją się mocnych, rzucających się w oczy makijaży. Jak zobaczycie w kolejnych postach, reszta pigmentów KOBO to istny koktajl barw.

Popularne posty