Do rzeczy. Zwykle mam problem z doborem odpowiedniego koloru podkładu, trafiam na za jasny, albo zbyt ciemny. Dlatego czasem ratunkiem okazuje się mieszanie ich ze sobą.
Wczoraj stwierdziłam, że chcę kupić taki, który będzie idealny dla mojego koloru skóry i pełna nadziei udałam się do Rossmanna.
Oglądałam, testowałam, aż w końcu przystanęłam na dłuższą chwilę przy szafie Maybelline. Sięgając pamięcią wstecz, stwierdziłam, że całkiem niezłym podkładem był Affintone, tyle, że używałam koloru 16 Vanilla Rose, który posiadał jednak nieco różowawe tony. A że chciałam czegoś jasnego zdecydowałam się na najjaśniejszy odcień 03 Light Sandbeige.
Wiele jest opinii na temat tego podkładu: że zbyt leisty, że podkreśla skórki, że zbyt słabo kryjący.
Dla mnie jest całkiem Ok :) Jego konsystencja przynajmniej sprawia, że można go łatwo rozprowadzić na twarzy, a krycie - no cóż, daje rade wg mnie, choć nie mam cery idealnej, nie skalanej ani jednym wypryskiem. Przyznam , skórki nieco widoczne, choć w moim przypadku nie od razu po zastosowaniu podkładu.
po rozsmarowaniu:
Przy okazji(gdyż to chyba już ostatni post w 2010), życzę Wam już teraz Szczęśliwego Nowego Roku! Niech obfituje on w jeszcze więcej kosmetyków ;P