Plan był niezwykle prosty i wykluczał odwiedziny takich miejsc jak: drogerie, perfumerie, sieciówki itd.
Jak to zwykle bywa, na wielkich postanowieniach się skończyło... Wesoło pomykając (uwielbiam to słowo ;p) z reklamówką skrywającą pudełko z nowymi butami, które uratują moje stopy , przechodziłam koło miejsca na N. Niby śpieszyłam się na autobus, ale... przecież minutka mnie nie zbawi, tia.
Wyszłam po chwili, oczywiście 'z czymś'. Już dawno kusił mnie brązujący róż Essence z serii Sun Club, ale zawsze odwlekałam jego zakup. Tym razem, widząc, że w szafie pozostała jedynie jedna sztuka i to do jasnej cery, długo się nie zastanawiałam.
Bronzer przypomina mi, jesli chodzi o zapach, olejek kokosowy do opalania ;D Wybrałam odcień dla blondynek, gdyż druga wersja(dla brunetek) wydawała mi się zbyt pomarańczowa.
Ten jest idealny, z łatwością można dawkować nasycenie koloru na policzkach. Wiadomo, jak z każdym bronzerem, należy uważać żeby nie przedobrzyć.
Jak dla mnie to miła odmiana od klasycznego różu :)